piątek, 31 lipca 2015

Szyciowa wyprawka dla przedszkolaka

Zajęcia typu handmade sprawiają mi niezwykła frajdę, to wpsaniała odskocznia od codziennych obowiązków i pomysł na swój własny rozwój. Jako mała dziewczynka wychowywałam się kilka lat przy szumie maszyny do szycia, którą moja mama szyła swoje własne projekty ubrań. Później pamiętam swoją pierwszą maskotkę i plecak, uszyte jeszcze w podstawówce. Dopiero na urlopie macierzyńskim dla Emilki wróciła do mnie chęć tworzenia nowych rzeczy na maszynie. W te wakacje uszyłam dwie wyprawki. Pierwszą oczywiście dla Antka, który już jest gotowy do wyjścia, ale się wcale nie wybiera. Drugą popełniłam wczoraj dla Emilii, która od września rozpoczyna przygodę w przedszkolu. Pamiętam dobrze jak chłopcy rozpoczynali uczęszczać do żłobka, mój stres był wtedy niemożliwy. Wszystko jednak nas umocniło i dzięki temu ani przejście do przedszkola ani jego zmiana nie były już niczym zaskakującym. Dlatego dziś wiem, że chociaż my w głowie szykujemy wiele historii to jednak okazuje się, że dzieci aklimatyzują się w swojej placówce zupełnie dobrze. Moja droga, większość tkwi w Twojej głowie! Bywają sytuacje patologiczne, ale to temat na inny post. By ułatwić dziecku te pierwsze dni w przedszkolu rzeczywiście warto dać mu akcesoria, które zna i lubi, pierwsze dni odbierać wcześniej i co najważniejsze nie przedłużać porannych rozstań. To w sumie też temat na cały post. Dla większego spokoju Emci postanowiłam uszyć zaplanowane rzeczy już teraz i są one w kolorze różowym, który ona po prostu kocha. 







W naszym przedszkolu dzieci odpoczywają pod kocykami, nie ubierają piżamek. Jestem zdecydowaną zwolenniczką drzemek maluchów w ciągu dnia. Taki odpoczynek jest niezbędny dla prawidłowego funkcjonowania i rozwoju układu nerwowego malucha dlatego korzystnie ten zwyczaj kontyuowac nawet do 5 roku życia. A jeśli dziecko spędza czas w domu z mamą, tatą to i ich układ nerwowy przecież odpoczywa...
Dla Emilii uszyłam więc kocyk dwustronny z bawełny i minky, bawełnianą podusię oraz worek na ubrania. Ponieważ nie lubię zwisających do ziemi typowych worków wymyśliłam nieco inną wersję zapinaną na rzep i uszyłam go z dzianiny dresowej. Emi jest przeszczęsliwa i już chciała wybrać się do przedszkola. O jej aklimatyzację się nie martwię, do stycznia chodziła do żłobka, nadal go pamięta i chciałaby tam wrócić. Trzymam kciuki też za Twojego dzielnego przedszkolaka!











































piątek, 24 lipca 2015

Jak przekonać dzieci do jedzenia cukinii?

Za każdym razem gdy proponowałam dzieciom moje ulubione warzywo- cukinię spotykałam się ze zdecydowanym "nie". Tym razem zabrałam dzieciaki do naszego ogródka by sami wycięli cukinię i wyrwali marchewy, które hodowaliśmy od wiosny. Na obiad zaproponowałam więc placki ziemniaczane z cukinią i o dziwo nie protestowali. Powiem więcej- zjedli ze smakiem prosząc o dokładki. Rewelacja! I tak realizuję wyzwanie  #zdrowewakacje zaproponowane przez Marlenę (makoweczki.pl) :-)




Tym razem nie będzie to typowy przepis a raczej inspiracja do poeksperymentowania z ilością składników, bo w zależności od ilości ziemniaków, cukinii i stopnia odsączenia należy dodać inną ilość mąki. Nie bój się- to proste!

Nasze składniki:
-1 całkiem spora cukinia
- kilka ziemniaków
- 3 marchewki
-1 jajo 
- mąka kukurydziana i pszenna- użyłam w propocji znacznie więcej kukurydzianej, spróbuję następnym razem 100%
-sól i pieprz do smaku
-olej do smażenia (tak wiem,że smażone niezdrowe, ale nie popadajmy w skrajności), mój był rzepakowy, podobno lepszy jest np. kokosowy (nie próbowałam jeszcze, a Ty?)





Ziemniaki, marchewkę i cukinię scieramy na małych oczkach tarki, za mnie zrobił to robot na szczęście,  umieszczamy na kilkanaście minut w durszlaku i solimy, co chwilkę mieszając by nadmiar płynu spływał do miski (za pierwszym razem uzbierałam ok300ml!). Do miski wrzucamy wszystkie składniki a mąki dodajemy tylko tyle by uzyskać konsystencję umożliwiającą uformowanie na patelni placuszków. Smażymy z obu stron. Po odsączeniu na ręczniku papierowym podałam z placuszki z jogurtem, naszą natką i pomidorkami koktajlowymi, ale na koniec dzieciaki zjedli też słodkie sztuki z cukrem :-) Smacznego!


















środa, 15 lipca 2015

Po morzu burza hula i wieje, wieje wiatr

Tytuł to początek piosenki biesiadnej, która tkwi w mojej pamięci od dzieciństwa, kiedy to podśpiewałam ją na plaży z rodzicami, siostrą, kuzynkami... Dzieciom nie potrzeba wiele by w ich głowach zamieszkały cudowne wspomnienia. Ciekawe pozostanie w główkach mojej ekipy po tegorocznym pobycie nad Bałtykiem. Z racji zaawansowania ciąży wybraliśmy się na kilka dni nad morze w czerwcu, co miało gwaratnować pogodę i brak turystów. Rzeczywiście w czerwcu urlopowiczów jest niewielu, głównie rodziny z maluchami i emeryci a na plaży bywaliśmy nieraz niemal sami ;-) Może dlatego, że Polacy lubią plażować w upał a nie siedzieć za parawanem w dresach jak my, za to dzieciaki miały dzięki temu dla siebie sporo przestrzeni. I tak leniwie spędzaliśmy czas między plażą, miasteczkiem a placem zabaw przed wynajętym domkiem, nierzadko uciekając przed ulewami, które wspólnie z wiatrem skutecznie uniemożliwiły nam długie spacery po plaży a mi razem z dużym brzuchem i brakiem sił nie dały poszaleć fotograficznie... Ale nieważne jak i gdzie, ważne z kim. 







Chłopaki przełamali barierę dotyku i chwilowo skończyły się teksty w stylu "idę się przebrać bo on mnie dotknął". Takie zapasy niesamowicie ich rozluźniały i dawały mnóstwo śmiechu.



Tata z dzieciakami puszczali latawca, co mimo wiatru było nieraz trudne.


 Dzieciaki, podążając za pomysłem Bartka karmiły rybitwy.


To chyba moje ulubione zdjęcie z całego wyjazdu, choć zrobione szybko telefonem (SONY Xperia Z2):










Zdjęcia, na których jestem ja zostały zrobione przez Bartka.



"Mamo a kiedy polecimy na wakacje do innego kraju??" Kochamy Bałtyk, ale brak słońca, wiatr, ulewa zdecydowanie nie dodają uroku. Chyba czas zbierać fundusze na przyszłe wakacje.



czwartek, 9 lipca 2015

AAA kotki dwa

Bartek od zawsze chciał mieć zwierzaka. W naszym poprzednim mieszkaniu ledwo mieściliśmy się sami, więc nie było mowy o dodatkowym lokatorze. Oczywiście marzenia zamiast słabnąć nabierały w siłę. Po przeprowadzce liczba naszych argumentów zmalała  i nam zaczęło brakować jakiegoś małego towarzysza.  Początkowo rozważaliśmy zakup psa, jednak przy naszym ogromie obowiązków domowych niemożliwe by było zapewnienie mu odpowiedniej ilości spacerów, zwłaszcza, że chłopcy na pewno jeszcze nie byliby w stanie tego obowiązku spełniać. A może kot? Poczytaliśmy trochę o charakterach zwierząt i mimo chęci pomocy małym stworzeniom ze schroniska zdecydowaliśmy się na kota rasowego. Nasze koty to koty brytyjskie.

Pierwszy pupil pojawił się w Wigilię jako długo oczekiwany prezent dla całej rodziny a w szczególności dla Bartka. Rudzielec Wilhelm. Jego imię dzieciom się nie spodobało, więc  wołamy na niego Łili. Teraz już jest  13 miesięcznym kociakiem a może bardziej tygrysem, bo jest naprawdę spory co wynika z charakterystyki rasy.




Miał rację Hemingway, że „posiadanie kota prowadzi do posiadania następnego” tak  w naszych myślach kiełkowała myśl o drugim kotku a raczej kotce. Bartek od kilku miesięcy zbierał z naszą pomocą pieniądze na zakup kotki, nawet wakacje nad polskim morzem i niezliczona ilość mijanych codziennie straganów z zabawkami nie zniechęciła go do oszczędności. Był cierpliwy. Postanowiliśmy zakupić kotkę jeszcze zanim pojawi się Antek i na tyle szybko by dać jej czas przyzwyczaić się do nas. I tak od dwóch tygodni  mieszka z nami Luna. Bardzo szybko przyzwyczaiła się do naszej rodziny, już pierwszego wieczoru podchodziła do nas cierpliwie czekających.  Po okresie zapoznawczym nasze koty też polubiły się bezproblemowo,  jedzą wspólnie z jednej miski, nieraz śpią obok siebie. W tym właśnie momencie biegają razem po pokoju, tym razem chyba Luna goni dużego. Poza godzinami wypoczynku koty są prawie cały czas blisko nas,  obserwują dzieci w zabawie, wypoczywają przy nas na kanapie, nawet biegną do łazienki i zawsze czekają w kuchni na jakiś smakołyk.  Radochę dają niemożliwie dużą.






Nasze argumenty za posiadaniem kota:

- tworzenie przez dzieci nowych więzi emocjonalnych: miłości, szacunku, zrozumienia

- kształtowanie poczucia obowiązku-karmienie, utrzymywanie czystej wody w misce, sprzątanie kuwety, czesanie, zabawa

- nasze koty brytyjskie  są bardzo łagodne, dobrze czują się w towarzystwie rodziny i małych dzieci, lubią spędzać czas blisko nas

-desensytyzacja  dotyku- Szymek nie przepada za dotykaniem niektórych rzeczy, pracujemy nad tym ale koty polubił głaskać i coraz chętniej je tuli

- kontakt z kotem zmniejsza stres i napięcie nerwowe u ludzi, mruczenie i tulenie kota z jego mięsistą sierścią naprawdę działa uspokajająco

- kot w przeciwieństwie do psa nie musi opuszczać naszego domu/mieszkania by czuć się szczęśliwie, nie musimy wychodzić na codzienne spacery

- koty to bardzo czyste zwierzęta, myją się samodzielnie, a swoje potrzeby załatwiają  w kuwecie (świetne są takie małe domki z drzwiczkami i filtrem powietrza a dzięki żwirkowi i filtrowi zapach jest  niewyczuwalny)

- przy odpowiedniej pielęgnacji mogą żyć z nami nawet 20 lat

- koszt karmy nie są wysokie, jednak należy zadbać o jej dobry skład i co jakiś czas raczyć naszego kotka kurczakiem lub wołowiną



Argumentów przeciwko posiadaniu kota przeciwnicy znaleźliby pewnie równie wiele, jednak jeśli poważnie zastanawiacie się nad zakupem kota warto pomyśleć o obowiązkach jakie na właścicielu spoczywają:

-karmienie i sprzątanie kuwety to rzecz oczywista

-wyczesywanie sierści by zapewnić jej dobry wygląd i ograniczyć pozostawianie jej na podłodze i meblach

- w przypadku kotów niewychodzących obcinanie pazurków (1x na 3-4 tygodnie, można za niewielką opłatą zrobić to u weterynarza) i zapewnienia drapaka do ścierania ich

-zabawa oczywiście wtedy gdy kot ma na to ochotę, dostępnych w sklepach jest sporo bezpiecznych zabawek jednak czasem wystarczy karton, siateczka, słomka do napojów, nasz kociak niesamowicie odżył po pojawieniu się kociej koleżanki

- regularna opieka weterynaryjna- odrobaczanie, szczepienia, konieczność wykastrowania kocura by nie miał możliwość znaczenia naszego mieszkania i kotki by zabezpieczyć np. przed ropomaciczem

- uszanowanie przyzwyczajeń kota np. bieganie po meblach, przy konieczności przyuczenia np. niewskakiwania na stół- u nas nadal nie działa- nocą nie raz widziałam jak chodzą po stole L

- jeżeli zdecydujecie się na zakup kotka, koniecznie poszukajcie prawdziwych, legalnych hodowli, w których koci rodzice są regularnie badani, a maleństwa wychowują się w naprawdę dobrych warunkach pod okiem kochających opiekunów


A Bartkowi marzą się teraz małe kociaki…